niedziela, 4 maja 2008

całość z dźwiękiem, czyli koniec

uff...

Miałam jakiś techniczny zgrzyt z zamieszczeniem video, ale udało się, więc uff... po raz drugi. Bylo sporo zamieszania z tym dźwiękiem i jak zwykle materia stawiała opór. Dźwięki, które małam w mp3 musiałam przerzucić na wave'y, bo program do składania fonii robił z nich jakieś poczwary, a tych nie szło bezboleśnie odebrać uchem. Z kolei celowanie w spadajace krople przypominało zabawę w kotka i myszkę. Niektóre dźwięki mają podkręconą głośność, z niektórymi nie można było tego zrobić gdyż wchodziły w nieprzyjemne rejstry, więc pozostało zduplikowanie ich na kolejnej ścieżce. Żeby było ciekawiej, to część dźwięków musiałam włożyć do pinacla, podczas gdy reszta ścieżki jest złożona w Acoustice... to wynik kolejnego zgrzytu na linii technika i ja.

Całość filmu wydłuzyła się o kolejne "zawrotne" 10 sekund, co przy tej technice poklatkowego składania zdjęć Znaczy Naprawdę Wiele. To chyba tyle w wieeelkim skrócie.

wtorek, 29 kwietnia 2008

całość bez dźwięku, czyli będę kroczyć później...

.. ale najpierw poproszę o akcept obrazu. Tak wiem, podobno najpierw należy robić dźwięk, a dopiero później obraz, lecz ja widocznie mam dokładnie na odwrót. Czas mnie nagli, pociecha od tygodnia słania się w 40-stopniowej gorączce, ja sie słaniam w związku ze wzmiankowanym, widmo szpitala chyba wisi nad nami (w sumie niech wisi, grunt, by nie spadło :) Walczę zatem na 3-9-20 frontach na raz i chcę, jak najszybciej się da, zapiąć całość na ostatni no, może przedostatni guzik, bo reszta leży w powijakach i błaga o moją atencję... a ja nic, tylko skupiam się w stanie totalnego topnienia.

A zatem co tu mamy oprócz kilkunastu godzin pracy i oczu na zapałkach:
- są 4 nowe przerywniki + jeden wyrzucony
- nieco zamieszania w statycznym topnieniu
- "zawrotnie" wydłużony czas o kilkanaście sekund
- i całą masę zacięć progamu, w którym składam te "poklatki" i opadają mi już łapki

Co do dźwięku, to już pisałam ostatnio: cudów nie zrobię niestety, ale może uda się tak go dobrać i złożyć, że będzie w miarę bezbolesny dla odbiorcy.

pozdrawiam, z topnijejącymi w oczach siłami

ps jeśli pierwszy przerywnik, mimo zmiany, będzie lepiej wyrzucić - nie stawiam oporów

niedziela, 27 kwietnia 2008

całość po raz pierwszy, czyli puzle poskładane

No i jest. Nawet trochę z dźwiękiem. Trochę znaczy tyle, że:
- motyw główny będzie na pewno (no, chyba, że napotkam mega sprzeciw ze strony wiadomej, to będziemy negocjować :)
- podkład w przerywniku 1-szym chyba powinien mieć nieco dłuższy czas
- podkład w 2-gim hm.... zastanawiam się (bo to wszystko jest jeszcze baaaardzo świeże, czy przypadkiem motyw z 1-go nie powinien się po prostu powtarzać przy 3-ch następnych „rwaniach”
- a dalej (tj po drugim "przerywniku") praca nad dźwiekeim się urywa, lecz kroczy nadal :)
tyle mam i tyle załączam czekajac opinii wszelakich
PS w pojedynku o palmę pierwszeństwa w przerywniku różanym wygrał Bond, James Bond (w końcu gustował we wstrząśniętym, NIE MIESZANYM, więc nie pomieszałam)

czwartek, 24 kwietnia 2008

przerywnik przedpierwszy, czyli sztyrlic kontra 007 w różach

PYTANIE
No, i pytanie: czy przerywnik powinien być na modłę radziecką, czy amerykańską. Już wyjaśniam o co chodzi. Otóż w pierwszej wersji gdy ktoś miał wejść, to musiał stanąć przed np drzwiami, nasinąć klamkę, otworzyć wrota, przestąpić próg przekładając raz jedną, raz drugą stopę, zamknąć otworzone i dopiero wtedy był w środku. W drugiej wersji wystraczyło, że stał "przed", a w następnym ujęciu już był "w" i wszystko było jasne :) ...Pewnego dnia Gestapo zablokowało wszystkie wyjścia z budynku. Sztyrlic ich przechytrzył wyszedł wejściem.
SKŁAD
Przerywnik składa się niejako z 2-ch części. Mogą być razem (Sztyrlic), lub tyko druga (007). No i stoję w kropce. Na oba wyjścia mam apetyt, choć jedno jest z innej bajki. Może to i dobrze... Sztyrlic się zamyślił, spodobało mu się to. Więc zamyślił się jeszcze raz.
O CZYM TO
A tak w ogóle, to jest o naiwnej nadziei na nieistnienie konsekwencji he, he. Fajnie by było, gdyby tak było... oj, tak. Zapomniałabym dodać, że dzieci dzielą się na szczęśliwe i czyste.

To tyle w kwestii przerywników. Teraz biorę się za składanie puzli.

piątek, 11 kwietnia 2008

przerywnik pierwszy po raz drugi, czyli...

... będzie jeszcze przerywnik przedpierwszy lub, jak kto woli, zerowy.
Podejmując próbę - jak to określił SzP Prof - odkonceptualizowania projektu, wracam do źródeł czyli założeń. Wrzucam milknąc... (co nie jest normalne :)


sobota, 5 kwietnia 2008

przerywnik trzeci, czyli chciałaby dusza do raju... utraconego

To juz sama nie wiem, czy literować stany skupienia, czy tylko załączać milknąć w nadziei, że sprostam zamierzonemu. Ech, natura chyba silniejsza. Jakby co, to na początku uprzedzałam, że sporo „gadam”. Niechby tylko nie stało się tak ją z tą krową, co to dużo ryczy, a jaki jest koniec każdy dobrze wie. Ale do rzeczy:
Zielony – kolor, który czasem miewa się w głowie?
Nadzieja – na odzyskanie?
Wiosna – życia?
Od końca – do początku?
Na starość – dziecinniejemy? rozmywamy się?
OK, już milknę i załączam oczekując na werdykt :)

A może by tak pierwszy przerywnik w drugą stronę pojechać od rozmycia do granicy w kolorze garniturowym (cokolwiek on znaczy, bo przekaz hope, że jasny, jasnawy? hm?)?

przerywnik drugi, czyli 9 sekund w kolorach ognistych :)

O czym to?
O zakręceniu?
O kolorze wyzwalającym emocje diametralnie inne niż chłodna nieuchronność topnienia?
O poruszeniu?
O nienasyceniu?
O tym, że WARTO nawet za cenę utraty „kolorytu” i części swojej nienagannej błękitności?
A co ja się będę tu rozpisywać i rozentuzjazmowywać :) To ma podobno działać bez mojego gadania. Oczekuję zatem komentarza w sprawie celności trafienia lub chybienia.

piątek, 4 kwietnia 2008

przerywnik pierwszy, czyli zakup sztucznej kostki

Internet. Cudowne narzędzie. Zasiadam po raz nie-wiem-już-który w poszukiwaniu sztucznej kostki lodu. A ta niezbędna do realizacji zamierzonego.
Strzał pierwszy: Mogę nabyć 1 sztukę, 10 lub 20. Ceny? Jakieś. Przełknę. Chcę od razu 10! Wyobraźnia już na pełnych obrotach snuje zmultiplikowane ujęcia. Późna pora, piątek, więc ślę maila z zapytaniem. Odpowiedź po 5 dniach wymijająco-zanęcająca. Dzwonię i pudło. Były, nie ma, czy będą, może kiedyś, bo dostawca się zmienia, tzn właściwie go nie ma.
Strzał drugi: Stolica! Sandra już do mnie macha stamtąd, że jak by co wpadnie, dorwie, zakupi, prześle. Sprawdzam w necie ceny... i opad żuchwy nadaje mej twarzy kretyński wyraz - 1 sztuka 2 x tyle co 20 poprzednio... Rozwiązłe ujęcia na 10 kostek w ułamku sekundy redukuję do pół kostki. Może dałoby się kupić kawałek tej kostki, a w razie co PhotoShop przyjdzie w sukurs... Dzwonię. Może pomyłka. He, he pomyłka? Nie dość, że cyferki się zgadzają co do przecinka, to kostki i tak nie ma, nie będzie, może będzie, mam dzwonić dnia kolejnego. Dzwonie. Nie dość, że cena 1 sztuki poszybowała przez dobę w jeszcze bardziej kosmiczny kosmos, to meritum nieosiągalne przez najbliższe tygodnie albo i dłużej...
Strzał trzeci. Kierunek USA. Moja ostatnia deska ratunku. Jest! Jak malowana! Cena prześlicznie ciupeńka. 2,49 $. Wrzucam do wirtualnego koszyczka moją kostunię, wypełniam grzeczniusio niezbędniutkie i... WITAJ W REALU! Zakup TAK! Zapłata kartą TAK! Dostępność TAK! Wysyłka TAK! Do Polski NIE! A mówią, że internet nie ma granic :P

Ograniczona sięgnęłam do zamrażarki i wyjąwszy kolejną kostkę lodu rżnęłam ją na kolejny papier i zaczęłam pstrykać kolejne zdjęcia robiąc przerywnik drugi. Może pierwszego w ogóle nie będzie? Hm... No, nie wiem, w końcu miało to być o nadziejach i marzeniach i jeszcze o czymś, więc głupio tak beznadziejnie polec w boju. Nawet nagie kości nie będą świecić, jedynie ja oczami przed swoim alter ego za niezrealizowanie.

poniedziałek, 17 marca 2008

stan trzeci w błękitach, czyli robi się gorąco

Udało się kupić 80min taśmy! Mam teraz grubo ponad dwie godziny na LP. Pomna jednak działań suszarkowych postanowiłam kolejne „studio” ustawić w łazience na podgrzewanej podłodze. I znowu: statywy, przedłużacze, kable, kabelki, sprzęty, kartka, oświetlenia, próbne kadry i temperatura nastawiona na 25 stopni. Hope, że kocioł nie ekspoloduje .Kolejna kostka lodu czeka na wielkie wyjście z zamrażarki. W domu buzowało, grzejniki dawały pełną parą... a podłoga w łazience ani drgnie o stopień. 10 minut. Nic. 15 minut. Nic. 30 minut. No i nadal jedno wielkie NIC... Północ za pasem, jutro muszę zwrócić kamerę.
Jak nie pałą, to go kijem. Statywy, przedłużacze, kable, kabelki, sprzęty, kartka, oświetlenia powędrowały do kuchni, gdzie przy zamkniętych szczelnie drzwiach 4 grzejniki na kuchence pokazały swoją moc. Próbne kadry, lewo, prawo i tylko ta niepewność: w którą stronę pójdzie kolejna zmiana stanu. Poziomica pokazuje niby idealną równość blatu, ale którz to wie, co mnie jeszcze zaskoczy...
Ze wstydu, nie przyznam się co było przyczyną przerwania nagrania po 30 min i konieczności wzięcia kolejnej płachty papieru, kolejnych ustawień kamery, aparatu i kolejnego wejścia kolejnej kostki lodu.
W miarą upływu czasu kostka przyzwoicie topniała, temperatura powietrza rosła, a kolejne części garderoby lądowały na podłodze. Przysłowie mówi chyba o rozbieraniu się do rosołu, a tu? proszę bardzo: do kostki lodu :) I kto by pomyślał: co jedna kostka lodu jest w stanie zrobić z człowiekiem :)
Było dosyć późno, czy raczej patrząc od strony poranka już wcześnie, gdy odciągałam kałużę przy pomocy papierowych ręczników przenoszonych nad głównym aktorem na talerzyku. Chyba żadna kropla nie spadła tam gdzie nie powinna. Było za gorąco, za sucho i za późno, by to zarejestrować analizatorem wzrokowym :) O mały figiel kałuża wyszłaby z kadru, ale udało się ująć całość. Zwinęłam rozgrzane do czerwoności „studio” i padłam wyczerpana w ramiona Morfeusza. A tam? Śniłam o kostkach lodu, które płonęły żywym ogniem. Może to jakiś pomysł na moje przerywniki-cięcia? A może zostawić tak jak jest... A jest śladowo i chyba to jest TO.
Jutro mam nadzieję zgrać zarejestrowane na taśmie filmy i... zobaczyć co z tego wyszło. Ufając, że nie będzie to szydło z worka, pozdrawiam czytających i załączam poklatkowe zdjęcia z trzeciej odsłony Zmiany Stanu Skupienia – niestety z czarnymi paskami po bokach, ale zaćmienie umysłu tłumaczę zbytnią ilością gorących wrażeń przekornie związanych z lodem.

niedziela, 16 marca 2008

stan drugi w pomarańczach, czyli kolejne niespodzianki

Studiowanie instrukcji obsługi kamery cyfrowej zajęło trochę czasu i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że kamera cyfrowa i owszem, ale zapis na jest na kasecie...OK, nabyłam najdłuższą kasetę 60 min, co po włączeniu opcji nagrywania na LP dawało max 1,5 godziny filmu. Czy to wystarczy do zmiany stanu skupienia i wyschnięcia? Chyba tak.
Będąc dobrej myśli zaopatrzona w niezbędne ilości gniazdek wtykowych ustawiłam „studio”. Na jednym statywie aparat (już bez automatycznego pomiaru ostrości i z naładowaną na maxa baterią), na drugim kamera (podłączona do prądu, gdyż wydolność baterii wg opisu technicznego nie przekraczała 1 godziny). Oświetlenie jedno, oświetlenie drugie, wstępne przymiarki do kadrowania z obu punktów, kostka posadzona i wielka niewiadoma: w która stronę pójdzie topnienie... Wyjdzie z kadru, czy nie wyjdzie?
A swoją drogą ciekawe czy ktoś wie jak długo topi się kostka lodu w temperaturze powietrza 21,5? O, błoga nieświadomości. Prawie 2 godziny!!! W ruch poszła zatem suszarka do włosów i podgrzewanie stołu od dołu - wciśnięcie się z nią pomiędzy wszystkie kable i sprzęty było niezłą ekwilibrystyką. Najpierw, próbując wetknąć ów kolejny sprzęt w gąszcz kabli w listwie, nieopatrznie wyłączyłam główne oświetlenie. Za drugim podejściem kamerę. Statyw z aparatem się przesunął, a przy zmianie omdlewającej ręki uzbrojonej w źródło ciepła, stół zadrżał nie raz, co kamera oczywiście skrzętnie zarejestrowała... Nie ma co, filmowiec ze mnie jak z koziej ....... trąba.
Kostka stopniała, zostało 15 min do końca kasety, a ja zostałam z kałużą wody, która raczej w kwadrans sama nie wyparuje, a i papier nie wyschnie. Odsysanie wody strzykawką wydawało się dobrym pomysłem do czasu jak, nie wiedzieć dlaczego, drobinki kropelek wody wystrzeliły z niej tuż obok głównego bohatera czyli kałuży. Ręczniki papierowe poszły w ruch. Kamera stop. Odessać. Kamera w ruch. Zdjęcie. Kamera stop. Odessać. Kamera w ruch. Zdjęcie. Za dobrze szło, więc wieeeelka kropla wody musiała, po prostu musiała spaść tam, gdzie spaść nie powinna... Stało się. Trudno. Jadę dalej.
Kałuża „wyschła” teraz trzeba wysuszyć papier. Suszarka poszła po raz kolejny w ruch. Tym razem już od góry. No i... no i papier się przesunął, papier powrócił, papier poszedł w górę, papier opadł, papier wysechł. Koniec.
Następnego dnia okazało się, że mimo wgrania odpowiednich sterowników, filmu z kamery nie ma jak zrzucić, bo jako taka nie istnieje dla mojego komputera. Decyzja o kupnie kolejnej taśmy została powzięta. Będzie kolejna próba, ale o tym za moment w kolejnej odsłonie. Co wyszło z tego topnienia można zobaczyć w załączonym pliku zrobionym z poklatkowych zdjęć (tylko proszę nie pytać mnie dlaczego kostka w pierwszym ujęciu nie topi się od zera...)

PS1 szczególne ukłony dla Asi - naszego guru od PhotoShopa - gdyby nie ona obróbka 60 zdjęć z 2-ch godzin wydłużyłaby się chyba w nieskończoność. Opcja Create new fill or adjustment layer zadziałała jak nalezy THX!

PS2 Okazało się, że nijak nie idzie załadować jpg'ów do Premiera. Przyjmuje mi tylko tiffy. Przeejścia są kolejną zagadką. Wstawiłam, są, ale nie działają. Jak niepyszna powróciłam do Pinacla. Likwidacja nieszczęsnych bocznych, czarnych pasków wymagała kolejnych eksperymentów. Format umożliwiający ich nieobecnośc to 720x541. Ciekawe co?

piątek, 7 marca 2008

złośliwość rzeczy martwych, czyli pierwsza próba

Kamery nie posiadam - pożyczyłam. Felernie, gdyż po zapoznaniu się z całą instrukcją i naładowaniu baterii, okazało się, że nie posiadam kasety, a jej zorganizowanie z przyziemnych przyczyn musi być odłożone w czasie. Póki co, musiał wystarczyć aparat fotograficzny i zdjęcia poklatkowe. To co wyszło jest dalekie od zamierzeń, ale jest Coś czy raczej Cokolwiek. Podłoże, na którym umieszczona została kostka lodu okazało się równią pochyłą i cała Jej Wysokość Topliwość powędrowała, zamiast wokół, w tył. Aparat był nastawiony na automatyczne mierzenie ostrości (błąd!) i z upływem czasu, gdy kostka stopniała w pkt pomiaru, fokus "poszedł" jak chciał. Nie ma też niestety ostatniego ujęcia, bo... siadła bateria w aparacie. I niech ktoś mi powie, że to nie jest złośliwość rzeczy martwych. Ok, brak wyobraźni z mojej strony też się przyczynił do tego niewypału. Załączony plik ma ok 8 mega, więc nie wiem czy uda mi się go umieścić, ale mniejszego jakoś w pinaclu nie szło wygenerować. Reasumując: to co zamieszczam nie ma wiele wspólnego z tym, co ma powstać. Jest jedynie dokumentacją niepowodzeń i zapisem chybionych decyzji - co ma swoją wartość, bo to przecież właśnie na błędach człek się uczy...

zmiana stanu skupienia

Czasem życie pisze scenariusze, ale jak na ironię zdarza się też na odwrót. Ot, ulotność bytu.

proszę o nie komentowanie tego posta

czwartek, 28 lutego 2008

stan skupienia

Stan skupienia w projekcie jest nie tylko jest rozumiany jako przejście z bytu fizycznego X w niebyt Y i odciśnięcie swego piętna na Z. To także stan skupienia ulotnych myśli. Stan zamyślenia, rejestracja świadomości, to świadomość uzmysłowienia sobie pragnień i niemożność ich realizacji wypływająca z faktu przynależności do konkretnej formy, miejsca i czasu. To także niemoc zatrzymania upływającego.
Chcieć to móc – tak się zwykło mawiać. Bywa jednak, że rezygnacja z aspiracji jest podyktowana wyższymi względami i wyświechtanym zwrotem, jakim jest dobro ogółu. Bo co by to było, gdyby wszystkie kostki lodu, ba! cały lód od jutra zmienił swój stan skupienia i wybrał się w podróż od źródeł górskich do morza? Jedno jest pewne: przez chwilę byłby szczęśliwy, ale biedne nasze lodówki...

A może cały sens istnienia w tym, by marzyć o marzeniach, by je po prostu mieć.

środa, 27 lutego 2008

bloK i Kostka, czyli zaczynamy negocjacje projektu

Blog to blog. Nie jestem szczęśliwa z faktu jego posiadania i konieczności wyblogowywania swoich myśli Szczerze? Mam poczucie, że kazano mi zamontować kamerę w miejscu, w którym dokonuję ablucji... Tak, tak wiem, że można pozakładać, obwarować i zacieśnić krąg wstępujących-buszowaczy nawet do jednej osoby Szanownego Profesora, ale czy to aby nie mija się z ideą bloga samą w sobie?

Skoro jednak ma być blog, to jak mówią: jedziemy z koksem.

Pomysł na multimedialne COŚ dojrzewał od paru miesięcy. Kręcił się w kółko, zbaczał, wzlatywał, ulatniał się. O! Właśnie! Ulatniać i Wzlatywać. To są chyba adekwatne słowa do tego o czym będzie poniżej. Zanim jednak przejdę do sedna jeszcze słowo tytułem wyjaśnienia, bo bądź co bądź nie znamy się. Mimo dość pokaźnej ilości wyrzucanego przez siebie słowa pisanego, w popełnianych przeze mnie projektach mam, jakby na przekór temu, skłonności do minimalizmu i upraszczania.

Ale zacznijmy od początku.

Tytuł roboczy pierwszy brzmi: Stan skupienia
Tytuł roboczy drugi: marzenia o błękicie/o kolorze
Aktorzy: Kostka lodu - sztuk jeden
Rekwizyty: Papier – także sztuk jeden
Fabuła: Kostka lodu leży (stoi?) na kartce papieru. Leży i leży, stoi i stoi, i nic się nie dzieje. Tu wchodzi ujęcie lub zdjęcie/zdjęcia wodospadu / rwącej rzeki. Kostka stojąc topnieje nieco. Tu kolejne ujęcie/zdjęcie tym razem pary pod ciśnieniem. Wokół kostki tworzy się kałuża. Proces topnienia zostaje ponownie przerwany wtrąceniem np padającego śniegu lub lodu, czy czegoś w tym rodzaju. Kostka stopniała. Kałuża się powiększa. Wysycha. Zostaje sam papier – odkształcony.
Warstwa muzyczna: wymruczany, a może wyśpiewany wyszeptaniem pewien fragment utworu z repertuaru grupy Czerwony Tulipan: „Jedyne co mam to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia, jedyne co mam, to złudzenia, że mogę je mieć”
The end czyli koniec, kropka, pl.

No i jak? Za prosto? Za mało jak na rozbudowany projekt multimedialny? Co mogę jeszcze dodać, by obronić ten zamysł? Ano chyba tylko, że ta prosta fabuła ma w zamyśle opowiadać o człowieku. O wtłoczeniu go w jakieś konkretne ramy do formowania kostek w procesie socjalizacji, o jego rolach/roli, którą chcąc nie chcąc, z racji bycia konkretną kostką, musi pełnić, o marzeniach i szarej rzeczywistości. No i o tym, że nawet jeśli pełni on rolę tylko zwykłej kostki lodu, to po przejściu w inny stan świadomości, jakim jest niebyt fizyczny, odciska piętno na tym co po nim pozostaje. A pozostaje odkształcona przez stopniałą wodę kartka papieru.